I proszę o wybaczenie za nieobecność.Nie było mnie, ponieważ chwilowo byłam bez pracy, a natłok zarówno czarnych myśli jak i poszukiwań kolejnej całkowicie wytrącił mnie w blogowego obiegu.
Ale ku radości swojej i mam nadzieję waszej, jestem, żyję, piję kawę, mam się dobrze.
I praca nowa też jest. Jaka nie będę zdradzać bo nie chce was zanudzać, powiem tylko, że mam pełen luz, cud miód i orzeszki.
Dzisiaj chciałam wam napisać o szkolnych korytarzach, które wszyscy dobrze znamy, pamiętamy i do których z chęcią byśmy wrócili. Przynajmniej ja. Dopiero teraz po latach człowiek ma ochotę walnąć czymś ciężkim młodszego samego siebie, który nie mógł się doczekać 18-tki, której i tak większość nie pamięta, przynajmniej ja. Po cholerę nam to było, po co się spieszyć? Do roboty, do obowiązków i tego całego gówna.
Ale ja nie o tym.
Jak wiecie mam córkę, sztuk jeden. Czasem, czyli co drugi dzień, kiedy nie jestem w pracy chodzę po nią do szkoły. Powiem tak. Jestem zdrowa. Noo przynajmniej tak mi się wydaje. Ale jak usiądę na ławeczce pod klasą córki, nie daj Boże 5 minut przed dzwonkiem, mam wrażenie, że zaraz będę potrzebowała lekarza, ambulansu, albo czegoś ciężkiego.
Ewentualnie dobrego alkoholu, ale w szkole niestety nie można.
Chyba.
Razem ze mną oczekują zazwyczaj dwie starsze panie, czyli babcie. Ledwo dotkną pośladkami ławki i zaczynają chwalić się swoimi chorobami. Dosłownie prześcigają się, która ma ich więcej, oraz jakie ma aktualnie dolegliwości i ile prochów bierze. A patrząc na nie nie wątpię, że ilości są spore. Jak się tego nasłucham, to sama mam ochotę iść do lekarza, a najlepiej do psychiatry by przepisał mi cokolwiek.
- A bo wie pani, ja to ostatnio tak się męczę. Ledwo chodzę, wie pani? A u doktórki to wczoraj byłam, ale nic mi nie przepisała wyobraź pani sobie! Mówię jej, że tak tu coś mnie kuje (wskazuje na środek pleców) a ona, że nic nie może poradzić! Ja nie wiem! Tyle teraz tych leków, reklamują nawet, na pewno by coś mogła przepisać, ale nie. Stwierdziła, że już za dużo wszystkiego biorę. Wyobraża pani sobie? Człowiek cierpi...
Ta druga tylko ze zrozumieniem kiwała głową. A po chwili zaczęła opowiadać o sobie, że tu ją boli, że to ją boli, że ma taką chorobę i taką i jeszcze taką, a tamta wręcz ją podziwiała!
Ja też.
Że jeszcze żyje.
Bo przy takiej ilości ja już dawno wąchałabym kwiatki od spodu.
Lepsi są ci, którzy sprawdzają swoje dolegliwości w internecie. Ja zrobiłam to raz. I nigdy więcej!
Bo co kolwiek by nie bolało i tak się okaże, że mam guza mózgu, albo raka tego czy tego. Każda dolegliwość w internecie schodzi się do raka. KAŻDA! Ach ci internetowi lekarze.
Lepsi niż teściowa, która na każdą dolegliwość ma lekarstwo.
Jak córka była mała, zawsze wiedziała dokładnie co jej jest. Bo ona zawsze ma rację. Koniec końców u lekarza wychodziło co innego.
Ale!
Nigdy się nie poddawała, zawsze brnęła dalej, bo przecież ona musi mieć rację Kiedyś nie wytrzymałam i stwierdziłam, że na cholerę jeździć po nocach po lekarzach jak mam własnego w domu!
Tak czy inaczej zaczynam już mieć obawy.
Przed tą nieszczęsną ławką na szkolnym korytarzu.
Co usłyszę tym razem?