Jak wiadomo niedługo do kin wchodzi nowa część trylogii o panie Szarym, czy jak mu tam. Po pierwszej co niektórzy mieli małe problemy w kinie, a teraz zapowiadają jazdę bez hamulców. Wychodzi na to, że będą wióry się sypać, jednak trzeba iść! Najlepiej na maraton...
W pierwszej części wspominany jest pokój zabaw. I teraz możecie myśleć o mnie co chcecie, ale ja też mam taki. Zawsze jak tam wejdę, wychodzę spocona, zdyszana, a nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Co ja mówię, całe ciało odmawia mi posłuszeństwa!
Łatwiej się stamtąd wyczołgać, serio.
Dzień w dzień znikam w tym pokoju na pół godziny. Tyle wystarcza, żeby całkowicie zwalić mnie z nóg, a krążenie przyśpieszyć do maximum. Dyszę, jęczę, czasem przeklinam. Takie uwalnianie swojego wewnętrznego ja, takie uzewnętrznianie pragnień... Rozumiecie?
Nie rozumiem ludzi, którzy otwarcie twierdza, że tego nie potrzebują, że nie maja takiej potrzeby. Przecież to jak oddychanie, jak taniec, jak ... jak... sami sobie dopiszcie. No po prostu bez tego nie da się żyć. I to spełnienie i ten uśmiech na twarzy, samozadowolenie, gdy jest już po.
Mód malina.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że mąż był mi potrzebny tylko na początku.
Za pierwszym razem.
Później mógł się bujać.
I nie jest mi już do tego potrzebny.
W końcu ktoś mi musiał tą siłownię złożyć.
Skręcić ławeczkę do brzuszków, ściągnąć duże krążki z hantla.
Poprzestawiać meble, bym miała miejsce.
Sama nie dałabym sobie rady.
Ci faceci się jednak czasem przydają.
A nawet częściej niż czasem. ;-)
czwartek, 26 stycznia 2017
poniedziałek, 16 stycznia 2017
Sprzątanie kontra dziecko i koty
Większość z was ma dzieci, albo koty. Albo i dzieci i koty. U mnie wygląda to następująco. Dziecko - sztuk jedno, koty - sztuk dwie. Że chciałam dziecko, to zrozumiałe, ale na cholerę mi były koty.
Jeden jeszcze, ale nie, ja muszę mieć dwa.
Każdy z nas też czasem sprząta. W większym, lub mniejszym naciskiem na "sprząta w ogóle". Ale nie wszyscy zdają sobie sprawę, że czasem jest to walka o przetrwanie. Siłowanie, wyszarpywanie, krzyk, bójka, łomot i gonitwa po całym domu. A teraz to rozwiniemy.
Zacznę od córki lat 7, a w między czasie będę też uwzględniać koty.
Na początku rzecz jasna, zaczynamy delikatnie i spokojnie.
- Jest sobota, posprzątaj swój pokój. - Proszę swoje dziecko, które totalnie mnie ignoruje zajęte durną grą na Xboxie. Prezent od wujka, który przy najbliższej okazji poczuje jego ciężar na swojej głowie. Nie no żartuję...
Chyba.
- Halo! Mówi się! - Stoję wymachując między innymi jej brudnymi gaciami, zbieranymi do prania.
- Już! Zaraz kończę!
- Masz 5 minut.
....
Po 15 minutach walki z kotami, które zawzięcie chciały lecieć w kosmos, włażąc na zmianę do bębna pralki, zajrzałam do córki.
- Ej! Miałaś sprzątać! - "Woda w garze zaczyna delikatnie bulgotać".
- No już kończę. Zaraz.
- Nie zaraz, tylko już.
- Ojejku! Na nic mi nie pozwalacie! - Standardowy odwet, dobry na każdą okazję. "Na nic mi nie pozwalacie" Cholera jasna, a co ty teraz robisz, skoro na nic ci nie pozwalamy?
- Nie "ojejuj" mi tu teraz, tylko bierz się do roboty.
- Ale mi się nie chce. - Kolejna tradycja, oczy jak spodki i hałas rozrzucanych rzeczy po pokoju. Nie ma to jak sprawiać sobie dodatkowe zajęcie.
- Misie są w lesie. - Burknęłam pod nosem wyciągając z bębna mniejszego kota i pakując kolejną partię rzeczy do pralki.
- Ale jak posprzątam, to będę mogła nadal grać? - Podchodzi do mnie z brudnymi ciuchami wywleczonymi przed chwilką z pod łóżka.
- Zastanowię się.
- To czyli tak?
- Powiedziałam, że się zastanowię.
Dziecko poszło do pokoju sprzątać. Nareszcie. Ogarnie pokój i obędzie się bez większych szkód - pomyślałam.
Po chwili słychać jak startuje płyta Kamila Bednarka, jej ulubieńca. Dostała ją na urodziny i teraz puszcza ją dzień w dzień, a dodatkowo jeszcze do spania. Jak lubiłam chłopaka, tak teraz go nie znoszę i najlepsze, że to nie jest jego wina.
Zaczęłam ogarniać swój pokój z nadzieją, że i ona zabrała się za swój. Lecz po chwili zamiast odgłosów zbieranych rzeczy, słyszę oczywiście chichot. Wchodzę do pokoju, a ona siedzi sobie w najlepsze na łóżku i "męczy" kota. Tego większego.
- Co miałaś robić? - Staję w progu z założonymi rękami. - Zostaw kota i sprzątaj. Im szybciej to zrobisz, tym więcej czasu będziesz miała dla siebie.
- I będę mogła grać? - Zawzięta bestia.
- Jak odrobisz jeszcze lekcje na poniedziałek to tak.
- Nie! Tylko nie lekcje! - Słyszę jakiś trzask. Coś poleciało, normalka.
- Jeszcze chwila i inaczej to załatwię. - Grożę palcem.
- Jak? - Zainteresowała się. - Co może być gorszego od lekcji i sprzątania?
- Jeżeli nie zrobisz tego o co cię proszę to się przekonasz.
Z wyrazem zadowolenia, po wcześniejszym obmyśleniu chytrego planu, zabrałam się do własnych obowiązków. Nie chce sprzątać, to nie! Ja nie będę nikogo do niczego zmuszać, jej sprawa. Skoro nie chce po dobroci.
Zajęłam się swoimi obowiązkami. Poodkurzałam pokój, wyciągnęłam większego kota z pod łóżka, zrobiłam dwa prania, powiesiłam, ściągnęłam małego kota z firanki, która później musiałam na nowo powiesić, pomyłam podłogi, posprzątałam rozlaną wodę z miski i porozrzucaną w niewiadomych okolicznościach - zaraz po umyciu podłóg - suchą karmę, posprzątałam łazienkę, zdjęłam kota z okna w łazience i pozbierałam wszystkie kosmetyki, które zrzucił, wymieniłam żwirek w kuwecie, który po chwili był cały w gównach - magia czy co? A ona? Nadal nic. Siedzi i coś rysuje. Po chwili jakby nic się nie stało, komunikuje, że idzie na dół do babci. - A sprzątanie i lekcje? - Pytam.
- A mogę później?
- Dobrze, niech ci będzie! - Teraz cie załatwię. - Idź na dół jak chcesz. - Odwracam się na pięcie.
Dziecko szczęśliwe, z myślą o wygranej bitwie, podąża sobie śmiało na parter. A ja? Idę do jej pokoju, odłączam wszystkie kable, zbieram pady i konfiskuję Xboxa. Bardzo mi przykro, wręcz ubolewam. Z chochlikami w oczach podłączam sprzęt do swojego telewizora, włączając moją ulubioną grę. Rozsiadam się wygodnie na łóżku i czekam.
Kiedyś wróci.
I się zdziwi.
Po kilkunastu minutach, moje dziecko wraca na piętro. Już na korytarzu daje się słyszeć wesołe podśpiewywanie. Ciesz się ciesz, myślę sobie zacierając rączki.
Idzie do siebie i ... cisza. Wbiega do mojego pokoju i zamiera, a ja zasuwam w Need for Speeda jakby nigdy nic. Po chwili pauzuję i spoglądam na nią. Szczęka jej opadła, a w oczach już błyszczą łzy. - Co się stało? - Pytam.
- Zabrałaś mi Xboxa?
- Tak. - Odpowiadam bardzo spokojnie, wzruszając ramionami.
- Czemu? - Już zaczyna płakać.
- Posprzątałaś pokój tak jak cie prosiłam?
- Zaraz posprzątam!
- A odrobiłaś lekcję?
- Zaraz odrobię! - Ona krzyczy, a ja jestem oazą spokoju. Nie z takimi sobie radziłam.
- To bierz się do roboty. - Wracam wzrokiem na tv i kontynuuję wyścig.
- A oddasz mi wtedy? - Zaczyna się uspokajać. Widzi, że to mnie nie rusza.
- Zastanowię się.
- Znowu to samo! Zastanowię się! Zrobię wszystko co mi każesz, a ty i tak mi nie oddasz.
- Całkiem możliwe.
- No eeej! Zaraz zrobię to co mi każesz!
- Zabrałam ci, bo jesteś niegrzeczna, nie słuchasz i nie wykonujesz swoich obowiązków, do których ja nawet nie powinnam cię namawiać. Rozumiesz?
- Rozumiem.
- Wiec nie oddam ci Xboxa, dopóki nie zaczniesz robić tego jak należy. I tylko od ciebie zależy jak długo to potrwa.
W tym momencie usłyszałam tylko trzask zamykanych drzwi. Była i już jej nie ma. Czary jakieś.
Po jakimś czasie posprzątała pokój i odrobiła lekcje. Nadal miała nadzieję, że odzyska grę, a jak wiadomo nadzieja jest.... No właśnie. Tak czy inaczej wraz z mężem jeszcze przyjemniej spędzamy wspólne wieczory.
Ścigając się w rajdach samochodowych.
Każdy ma lepsze i gorsze dni. Nawet dzieci. Czasem jest naprawdę trudno niektóre rzeczy ogarnąć, ale zawsze znajdzie się jakieś rozwiązanie.
Jeden jeszcze, ale nie, ja muszę mieć dwa.
Każdy z nas też czasem sprząta. W większym, lub mniejszym naciskiem na "sprząta w ogóle". Ale nie wszyscy zdają sobie sprawę, że czasem jest to walka o przetrwanie. Siłowanie, wyszarpywanie, krzyk, bójka, łomot i gonitwa po całym domu. A teraz to rozwiniemy.
Zacznę od córki lat 7, a w między czasie będę też uwzględniać koty.
Na początku rzecz jasna, zaczynamy delikatnie i spokojnie.
- Jest sobota, posprzątaj swój pokój. - Proszę swoje dziecko, które totalnie mnie ignoruje zajęte durną grą na Xboxie. Prezent od wujka, który przy najbliższej okazji poczuje jego ciężar na swojej głowie. Nie no żartuję...
Chyba.
- Halo! Mówi się! - Stoję wymachując między innymi jej brudnymi gaciami, zbieranymi do prania.
- Już! Zaraz kończę!
- Masz 5 minut.
....
Po 15 minutach walki z kotami, które zawzięcie chciały lecieć w kosmos, włażąc na zmianę do bębna pralki, zajrzałam do córki.
- Ej! Miałaś sprzątać! - "Woda w garze zaczyna delikatnie bulgotać".
- No już kończę. Zaraz.
- Nie zaraz, tylko już.
- Ojejku! Na nic mi nie pozwalacie! - Standardowy odwet, dobry na każdą okazję. "Na nic mi nie pozwalacie" Cholera jasna, a co ty teraz robisz, skoro na nic ci nie pozwalamy?
- Nie "ojejuj" mi tu teraz, tylko bierz się do roboty.
- Ale mi się nie chce. - Kolejna tradycja, oczy jak spodki i hałas rozrzucanych rzeczy po pokoju. Nie ma to jak sprawiać sobie dodatkowe zajęcie.
- Misie są w lesie. - Burknęłam pod nosem wyciągając z bębna mniejszego kota i pakując kolejną partię rzeczy do pralki.
- Ale jak posprzątam, to będę mogła nadal grać? - Podchodzi do mnie z brudnymi ciuchami wywleczonymi przed chwilką z pod łóżka.
- Zastanowię się.
- To czyli tak?
- Powiedziałam, że się zastanowię.
Dziecko poszło do pokoju sprzątać. Nareszcie. Ogarnie pokój i obędzie się bez większych szkód - pomyślałam.
Po chwili słychać jak startuje płyta Kamila Bednarka, jej ulubieńca. Dostała ją na urodziny i teraz puszcza ją dzień w dzień, a dodatkowo jeszcze do spania. Jak lubiłam chłopaka, tak teraz go nie znoszę i najlepsze, że to nie jest jego wina.
Zaczęłam ogarniać swój pokój z nadzieją, że i ona zabrała się za swój. Lecz po chwili zamiast odgłosów zbieranych rzeczy, słyszę oczywiście chichot. Wchodzę do pokoju, a ona siedzi sobie w najlepsze na łóżku i "męczy" kota. Tego większego.
- Co miałaś robić? - Staję w progu z założonymi rękami. - Zostaw kota i sprzątaj. Im szybciej to zrobisz, tym więcej czasu będziesz miała dla siebie.
- I będę mogła grać? - Zawzięta bestia.
- Jak odrobisz jeszcze lekcje na poniedziałek to tak.
- Nie! Tylko nie lekcje! - Słyszę jakiś trzask. Coś poleciało, normalka.
- Jeszcze chwila i inaczej to załatwię. - Grożę palcem.
- Jak? - Zainteresowała się. - Co może być gorszego od lekcji i sprzątania?
- Jeżeli nie zrobisz tego o co cię proszę to się przekonasz.
Z wyrazem zadowolenia, po wcześniejszym obmyśleniu chytrego planu, zabrałam się do własnych obowiązków. Nie chce sprzątać, to nie! Ja nie będę nikogo do niczego zmuszać, jej sprawa. Skoro nie chce po dobroci.
Zajęłam się swoimi obowiązkami. Poodkurzałam pokój, wyciągnęłam większego kota z pod łóżka, zrobiłam dwa prania, powiesiłam, ściągnęłam małego kota z firanki, która później musiałam na nowo powiesić, pomyłam podłogi, posprzątałam rozlaną wodę z miski i porozrzucaną w niewiadomych okolicznościach - zaraz po umyciu podłóg - suchą karmę, posprzątałam łazienkę, zdjęłam kota z okna w łazience i pozbierałam wszystkie kosmetyki, które zrzucił, wymieniłam żwirek w kuwecie, który po chwili był cały w gównach - magia czy co? A ona? Nadal nic. Siedzi i coś rysuje. Po chwili jakby nic się nie stało, komunikuje, że idzie na dół do babci. - A sprzątanie i lekcje? - Pytam.
- A mogę później?
- Dobrze, niech ci będzie! - Teraz cie załatwię. - Idź na dół jak chcesz. - Odwracam się na pięcie.
Dziecko szczęśliwe, z myślą o wygranej bitwie, podąża sobie śmiało na parter. A ja? Idę do jej pokoju, odłączam wszystkie kable, zbieram pady i konfiskuję Xboxa. Bardzo mi przykro, wręcz ubolewam. Z chochlikami w oczach podłączam sprzęt do swojego telewizora, włączając moją ulubioną grę. Rozsiadam się wygodnie na łóżku i czekam.
Kiedyś wróci.
I się zdziwi.
Po kilkunastu minutach, moje dziecko wraca na piętro. Już na korytarzu daje się słyszeć wesołe podśpiewywanie. Ciesz się ciesz, myślę sobie zacierając rączki.
Idzie do siebie i ... cisza. Wbiega do mojego pokoju i zamiera, a ja zasuwam w Need for Speeda jakby nigdy nic. Po chwili pauzuję i spoglądam na nią. Szczęka jej opadła, a w oczach już błyszczą łzy. - Co się stało? - Pytam.
- Zabrałaś mi Xboxa?
- Tak. - Odpowiadam bardzo spokojnie, wzruszając ramionami.
- Czemu? - Już zaczyna płakać.
- Posprzątałaś pokój tak jak cie prosiłam?
- Zaraz posprzątam!
- A odrobiłaś lekcję?
- Zaraz odrobię! - Ona krzyczy, a ja jestem oazą spokoju. Nie z takimi sobie radziłam.
- To bierz się do roboty. - Wracam wzrokiem na tv i kontynuuję wyścig.
- A oddasz mi wtedy? - Zaczyna się uspokajać. Widzi, że to mnie nie rusza.
- Zastanowię się.
- Znowu to samo! Zastanowię się! Zrobię wszystko co mi każesz, a ty i tak mi nie oddasz.
- Całkiem możliwe.
- No eeej! Zaraz zrobię to co mi każesz!
- Zabrałam ci, bo jesteś niegrzeczna, nie słuchasz i nie wykonujesz swoich obowiązków, do których ja nawet nie powinnam cię namawiać. Rozumiesz?
- Rozumiem.
- Wiec nie oddam ci Xboxa, dopóki nie zaczniesz robić tego jak należy. I tylko od ciebie zależy jak długo to potrwa.
W tym momencie usłyszałam tylko trzask zamykanych drzwi. Była i już jej nie ma. Czary jakieś.
Po jakimś czasie posprzątała pokój i odrobiła lekcje. Nadal miała nadzieję, że odzyska grę, a jak wiadomo nadzieja jest.... No właśnie. Tak czy inaczej wraz z mężem jeszcze przyjemniej spędzamy wspólne wieczory.
Ścigając się w rajdach samochodowych.
Każdy ma lepsze i gorsze dni. Nawet dzieci. Czasem jest naprawdę trudno niektóre rzeczy ogarnąć, ale zawsze znajdzie się jakieś rozwiązanie.
środa, 11 stycznia 2017
Prośba / Jak w łatwy i domowy sposób zrobić sobie krzywdę.
Mam do was małą prośbę. Komentując moje bazgroły, proszę zostawcie kierunek do siebie. Zazwyczaj zapisuję sobie adresy wszystkich blogów, które odwiedzam, ale czasem znajdzie się ktoś nowy, przypadkowy. Dziękuję.
A teraz przejdźmy do tych przyjemniejszych rzeczy... Nie to głupie było.
Kilka dni temu, postanowiłam zrobić sobie nie ład na głowie. Taki sam jak i w środku. Ogólne pomieszanie z poplątaniem, za pomocą lokówki. Zabrałam się ostro do rzeczy, przygotowując na początek wszystkie potrzebne mi i moim kłakom akcesoria. Mianowicie, lokówkę sztuk jeden, pamiętającą bitwę pod Grunwaldem, szczotkę, gumki do włosów, spinki i lakier do włosów. Moja lokówka jest bardzo wiekowa. W dodatku wielofunkcyjna. Szybko się nagrzewa, tworzy piękne loki, a przy niekontrolowanym zaśnięciu podczas pracy, działa również jak paralizator. Zabrałam się ostro do pracy. Rozczesałam włosy, nagrzałam sprzęt i podzieliłam włosy na pół. Skrupulatnie i zawzięcie nawijałam na lokówkę kolejne pasma włosów, będąc coraz bliżej wymarzonej fryzury. Teraz żałuję, że nie postąpiłam jak Cezary Pazura w swoim skeczu o pieczeniu. "Przed rozpoczęciem pracy, sprawdź jakoś whiskey." Może lepiej bym na tym upiększaniu wyszła. Ale do rzeczy. Gdy robota chyliła się ku końcowi, chyba trochę za bardzo się rozluźniłam, bo... poparzyłam sobie obie ręce. Skończyło się to lamentem, skomleniem i wszystkim co do tego podobne, ale! Fryzura była super! Wyszła wręcz idealnie...
Kilka dni później znowu mnie naszły durne pomysły. Kolejne kręcenie włosów. Ale hola hola. Byłam już cwańsza. Kręciłam włosy w ... tadam! Rękawiczkach! Byłam dumna z siebie i swojej pomysłowości, niestety do czasu. Moja lokówka okazała się cwańsza ode mnie i z chichotem dobrała się tym razem do mojego policzka. Poparzony. Ból, skowyt i problem z makijażem przez kilka dni. Ale fryz się znowu udał.
Jak policzek wyleczyłam (została ledwo widoczna blizna) po raz kolejny postanowiłam zrobić sobie włosy. Stwierdziłam, że pokaże tej cholerze kto tu rządzi. Nie będzie mnie franca smażyć gdzie popadnie. Przed rozpoczęciem pracy nad "po raz kolejny nową ja" zlazłam do kuchni na parter, żeby walnąć sobie kawę. Moja mama nie omieszkała dać mi cennych rad.
- Ty wiesz co? Ja tak myślałam... - zaczęła z poważną miną siadając na przeciw mnie.
- Oho, Zaczyna się. - Upiłam łyk kawy, sadowiąc się wygodnie na krześle na przeciwko.
- Nie no. Bo wiesz... dosyć mam patrzenia jak robisz sobie krzywdę... - Nabijała się ze mnie. Jak zwykle.
- Wyobraź sobie, że ja też. Jakoś mi to nie po nosie, żeby co kilka dni fajczyć sobie kolejną część ciała. Jeszcze chwila i będę potrzebowała przeszczepu.
- No właśnie! - Oparła ręce na stole. - Dlatego mam świetny pomysł!
- Jaki? - Byłam ciekawa co znowu wymyśliła.
- Powinnaś robić sobie włosy w kominiarce! Wtedy będziesz miała pewność, że nic sobie nie zrobisz!
To nie był głupi pomysł...
Nie stosując się jednak do rad mojej mamy, po raz kolejny stanęłam przed lustrem. Niczym Rambo przewiązujący swoją czerwoną opaskę, ja po raz kolejny założyłam na ręce rękawiczki. Zbluzgałam i pogroziłam palcem mojej lokówce i zaczęłam pracę. Wszystko poszło gładko, po prostu pięknie! Zostały mi dwa ostatnie pasma. Bułka z masłem - pomyślałam, nie zdając sobie sprawy, że ta bułka będzie jednak z prądem. Chwila nie uwagi, a w podświadomości śmiech jakiegoś cholernego chochlika.
Poparzyłam sobie szyję....
Powiem wam, że wkurw był tak nieziemski, że mąż miał zamiar wzywać egzorcystę.
Moja mama po raz kolejny miała ubaw po pachy, ale nie zapomniała o cennej radzie. Stwierdziła, że kominiarka to był głupi pomysł. Powinnam robić włosy w zbroi...
A teraz przejdźmy do tych przyjemniejszych rzeczy... Nie to głupie było.
Kilka dni temu, postanowiłam zrobić sobie nie ład na głowie. Taki sam jak i w środku. Ogólne pomieszanie z poplątaniem, za pomocą lokówki. Zabrałam się ostro do rzeczy, przygotowując na początek wszystkie potrzebne mi i moim kłakom akcesoria. Mianowicie, lokówkę sztuk jeden, pamiętającą bitwę pod Grunwaldem, szczotkę, gumki do włosów, spinki i lakier do włosów. Moja lokówka jest bardzo wiekowa. W dodatku wielofunkcyjna. Szybko się nagrzewa, tworzy piękne loki, a przy niekontrolowanym zaśnięciu podczas pracy, działa również jak paralizator. Zabrałam się ostro do pracy. Rozczesałam włosy, nagrzałam sprzęt i podzieliłam włosy na pół. Skrupulatnie i zawzięcie nawijałam na lokówkę kolejne pasma włosów, będąc coraz bliżej wymarzonej fryzury. Teraz żałuję, że nie postąpiłam jak Cezary Pazura w swoim skeczu o pieczeniu. "Przed rozpoczęciem pracy, sprawdź jakoś whiskey." Może lepiej bym na tym upiększaniu wyszła. Ale do rzeczy. Gdy robota chyliła się ku końcowi, chyba trochę za bardzo się rozluźniłam, bo... poparzyłam sobie obie ręce. Skończyło się to lamentem, skomleniem i wszystkim co do tego podobne, ale! Fryzura była super! Wyszła wręcz idealnie...
Kilka dni później znowu mnie naszły durne pomysły. Kolejne kręcenie włosów. Ale hola hola. Byłam już cwańsza. Kręciłam włosy w ... tadam! Rękawiczkach! Byłam dumna z siebie i swojej pomysłowości, niestety do czasu. Moja lokówka okazała się cwańsza ode mnie i z chichotem dobrała się tym razem do mojego policzka. Poparzony. Ból, skowyt i problem z makijażem przez kilka dni. Ale fryz się znowu udał.
Jak policzek wyleczyłam (została ledwo widoczna blizna) po raz kolejny postanowiłam zrobić sobie włosy. Stwierdziłam, że pokaże tej cholerze kto tu rządzi. Nie będzie mnie franca smażyć gdzie popadnie. Przed rozpoczęciem pracy nad "po raz kolejny nową ja" zlazłam do kuchni na parter, żeby walnąć sobie kawę. Moja mama nie omieszkała dać mi cennych rad.
- Ty wiesz co? Ja tak myślałam... - zaczęła z poważną miną siadając na przeciw mnie.
- Oho, Zaczyna się. - Upiłam łyk kawy, sadowiąc się wygodnie na krześle na przeciwko.
- Nie no. Bo wiesz... dosyć mam patrzenia jak robisz sobie krzywdę... - Nabijała się ze mnie. Jak zwykle.
- Wyobraź sobie, że ja też. Jakoś mi to nie po nosie, żeby co kilka dni fajczyć sobie kolejną część ciała. Jeszcze chwila i będę potrzebowała przeszczepu.
- No właśnie! - Oparła ręce na stole. - Dlatego mam świetny pomysł!
- Jaki? - Byłam ciekawa co znowu wymyśliła.
- Powinnaś robić sobie włosy w kominiarce! Wtedy będziesz miała pewność, że nic sobie nie zrobisz!
To nie był głupi pomysł...
Nie stosując się jednak do rad mojej mamy, po raz kolejny stanęłam przed lustrem. Niczym Rambo przewiązujący swoją czerwoną opaskę, ja po raz kolejny założyłam na ręce rękawiczki. Zbluzgałam i pogroziłam palcem mojej lokówce i zaczęłam pracę. Wszystko poszło gładko, po prostu pięknie! Zostały mi dwa ostatnie pasma. Bułka z masłem - pomyślałam, nie zdając sobie sprawy, że ta bułka będzie jednak z prądem. Chwila nie uwagi, a w podświadomości śmiech jakiegoś cholernego chochlika.
Poparzyłam sobie szyję....
Powiem wam, że wkurw był tak nieziemski, że mąż miał zamiar wzywać egzorcystę.
Moja mama po raz kolejny miała ubaw po pachy, ale nie zapomniała o cennej radzie. Stwierdziła, że kominiarka to był głupi pomysł. Powinnam robić włosy w zbroi...
poniedziałek, 9 stycznia 2017
Rzeczy ważne i...
... nieważne. Dzisiaj chcę w skrócie opisać swoją osobę. I może troszkę to co mnie na co dzień otacza. A więc.
Jestem mamą dziecka: sztuk jedno. Małego 7 letniego trolla, potworka, bąbla itp. Mam czasem wrażenie, że jest bardziej rozgarnięta ode mnie. Teraz już wiecie, że to dziewczynka.
- Mamo zobacz co narysowałam! - Podbiega do mnie w kolejnym rysunkiem.
- O! Narysowałaś ziemniaka? Ładny! - Ochów i achów nie było końca, gdy spostrzegłam na małej buzi wyraz oburzenia. Coś było nie tak, czułam w kościach, że najgorsze nadchodzi, niczym gniew oceanu.
- Mamo to jest kamień nie ziemniak! - Wyrwała mi kartkę z rąk ciskając gromy.
- Aaa no nie domyśliłam się, wybacz. - Pogłaskałam dziecko po główce. - Bardzo ładny kamień, naprawdę. - Mała wzięła głęboki wdech i spojrzała mnie mnie z politowaniem.
- Mamo ja wiem, że jesteś dorosła, ale jednego nie rozumiem.
- To znaczy?
- Jak można nie odróżnić kamienia od ziemniaka? - Spojrzała na mnie, a mi ręce i cycki opadły. No tak. Przecież to nie możliwe, nie zrozumiałe. Czasami jestem naprawdę zacofana.
Lub.
- Spakowałaś buty na wu - ef? - Zapytałam, gdy w pośpiechu zbierałyśmy się do wyjścia.
- Tak Bziełam.
- Co zrobiłaś? - Zatrzymałam się, byłam pewna, że tylko się przesłyszałam.
- Nooo bziełam?
- Wzięłam. Mówi się wzięłam!
- No wiem wiem. WZIĘŁAM buty.
- No. Teraz lepiej. Idziemy!
- Koszulkę też bzięłam mamo....
Tylko ja tak mam? Błagam powiedzcie, że nie.
Miałam napisać, o sobie, a wyszło jak wyszło.
Jestem mamą dziecka: sztuk jedno. Małego 7 letniego trolla, potworka, bąbla itp. Mam czasem wrażenie, że jest bardziej rozgarnięta ode mnie. Teraz już wiecie, że to dziewczynka.
- Mamo zobacz co narysowałam! - Podbiega do mnie w kolejnym rysunkiem.
- O! Narysowałaś ziemniaka? Ładny! - Ochów i achów nie było końca, gdy spostrzegłam na małej buzi wyraz oburzenia. Coś było nie tak, czułam w kościach, że najgorsze nadchodzi, niczym gniew oceanu.
- Mamo to jest kamień nie ziemniak! - Wyrwała mi kartkę z rąk ciskając gromy.
- Aaa no nie domyśliłam się, wybacz. - Pogłaskałam dziecko po główce. - Bardzo ładny kamień, naprawdę. - Mała wzięła głęboki wdech i spojrzała mnie mnie z politowaniem.
- Mamo ja wiem, że jesteś dorosła, ale jednego nie rozumiem.
- To znaczy?
- Jak można nie odróżnić kamienia od ziemniaka? - Spojrzała na mnie, a mi ręce i cycki opadły. No tak. Przecież to nie możliwe, nie zrozumiałe. Czasami jestem naprawdę zacofana.
Lub.
- Spakowałaś buty na wu - ef? - Zapytałam, gdy w pośpiechu zbierałyśmy się do wyjścia.
- Tak Bziełam.
- Co zrobiłaś? - Zatrzymałam się, byłam pewna, że tylko się przesłyszałam.
- Nooo bziełam?
- Wzięłam. Mówi się wzięłam!
- No wiem wiem. WZIĘŁAM buty.
- No. Teraz lepiej. Idziemy!
- Koszulkę też bzięłam mamo....
Tylko ja tak mam? Błagam powiedzcie, że nie.
Miałam napisać, o sobie, a wyszło jak wyszło.
sobota, 7 stycznia 2017
Nie myślcie sobie, że...
... to mój pierwszy blog. A w życiu! Piszę od kiedy pamiętam, czyli... jakieś 10 lat. Ale jak to w życiu bywa, są zarówno wzloty jak i upadki. Tak samo w sferze internetowej. Pisałam od zawsze, pisałam dużo, ale z czasem jak by coś wyparowało. Blog się zakurzył i pokrył pajęczynami, a ja zastanawiałam się - co do cholery się stało? Rozkładałam bezradnie ręce, które jeszcze chwile wcześniej z podekscytowaniem chciały pożreć klawiaturę laptopa. Stwierdziłam, że nie ma się co przejmować, taki chwilowy postój, chwila wytchnienia. - Każdemu się to przecież należy! - Pomyślałam łykając kolejną kolorową tabletkę, po której życie stawało się piękne.
No ale cóż. Nie można poświęcać czasu wyłącznie książkom. Mam pomysły, które tworzą w mojej głowie istne parujące spaghetti na pięknym talerzu. Trzeba coś z nimi zrobić, gdzieś je przelać, bo jak tak dalej pójdzie, oczy wypadną mi z oczodołów, a śledziona będzie za wszelką cenę chciała wyjść mi nosem. Dlatego ten pomysł. Kolejny blog, który mam nadzieję, utrzyma się długo, dłużej, albo i ... dłużej. O czym piszę? Zazwyczaj o pierdołach jak wszędzie, ale tu nie będzie porad o prawidłowym nakładaniu sudocremu na pośladki moich dzieci, lub jak wycierać smarki z nosa, by nie pociekły po plecach. Jestem specyficzną osobą, mam też wyjątkowy charakter. Mocną stroną jest u mnie poczucie humoru, które nigdy mnie nie opuszcza, świadczy o tym ta cholerna ilość zmarszczek koło ust i oczu. Śmiech jest potrzebny, chociażby do tego, by wyrobić sobie solidny sześciopak.
Pewnie ktoś chciałby wiedzieć coś o mnie. Hmm. A może nie?
No ale cóż. Nie można poświęcać czasu wyłącznie książkom. Mam pomysły, które tworzą w mojej głowie istne parujące spaghetti na pięknym talerzu. Trzeba coś z nimi zrobić, gdzieś je przelać, bo jak tak dalej pójdzie, oczy wypadną mi z oczodołów, a śledziona będzie za wszelką cenę chciała wyjść mi nosem. Dlatego ten pomysł. Kolejny blog, który mam nadzieję, utrzyma się długo, dłużej, albo i ... dłużej. O czym piszę? Zazwyczaj o pierdołach jak wszędzie, ale tu nie będzie porad o prawidłowym nakładaniu sudocremu na pośladki moich dzieci, lub jak wycierać smarki z nosa, by nie pociekły po plecach. Jestem specyficzną osobą, mam też wyjątkowy charakter. Mocną stroną jest u mnie poczucie humoru, które nigdy mnie nie opuszcza, świadczy o tym ta cholerna ilość zmarszczek koło ust i oczu. Śmiech jest potrzebny, chociażby do tego, by wyrobić sobie solidny sześciopak.
Pewnie ktoś chciałby wiedzieć coś o mnie. Hmm. A może nie?
Subskrybuj:
Posty (Atom)